czwartek, 27 września 2007

Na tropie


Dzbanku, jak tam nasz obiad ? – zapytał pan Imbryk uporczywie wypatrując czegoś w oddali.
Było bardzo zimno i każdy oddech unosił się z dzióbka Imbryka obłokiem pary.
Piesek, przestraszony i zmarznięty, odczuwał obecność czegoś nieokreślonego. Wszystko, może prawie wszystko wyglądało tak jak powinno wyglądać, a jednak coś wprawiało go w niepokój.
To dziwne, ale ciągle mam wrażenie, że nie jesteśmy sami na tym odludziu. Kiedy rozpalam ogień albo parzymy z panem herbatę czuję na sobie czyjś wzrok, ktoś ukradkiem podgląda jak rozbijamy obóz, czyjeś oczy patrzą, kiedy rano zwijamy namioty i pakujemy plecaki. Może to wcale nie my szukamy, tylko sami jesteśmy wytropieni. Nawet ten dziwny, wielki but, który znaleźliśmy w śniegu – może wcale nie został znaleziony.
To tylko nerwy, za długo i za daleko odeszliśmy już od domu – napominał się łagodnie Dzbanuszek. Tutaj tak trudno o głos, który przywoła w panu Imbryku rozsądek, że sam tracę nadzieję na zakończenie wielkich poszukiwań.

poniedziałek, 24 września 2007

Uwiązani


Pogoda była piękna. Wiał lekki wiatr, po niebie płynęły obłoki.
Pan Imbryk i Dzbanuszek lecieli balonem. Niezwykła ta podróż przyszła do głowy panu Imbrykowi jeszcze zimą. Pamiętał, że w piwnicy ma stary olbrzymi kosz, który wyśmienicie nadawałby się na odbywanie podniebnych podróży. Fiołkową czaszę balonu nabył okazyjnie i na wiosnę rozpoczęły się przygotowania do wielkiego lotu. Woreczki z piaskiem zostały pieczołowicie przytroczone do kosza, wymoszczonego miękkimi poduchami, pudełko z herbatą znalazło się obok podróżnego samowara, były także herbatniki.
Dzbanuszek, ubrany ze względu na podmuchy wiatru, w czapkę-pilotkę, gogle i pikowany ocieplaczyk, spoglądał z góry na znane miejsca.
Nad głowami szumiał im płomień radośnie ogrzewając niewidzialne serce balonu.
„Dzbanku, jesteśmy wolni jak ptaki, szybujemy, lecimy, wiatr niesie nas na skrzydłach” – mówił w uniesieniu Pan Imbryk.
Dzwonek telefonu przywrócił go do rzeczywistości. Imbryk podniósł słuchawkę i powiedział miękkim głosem „Jak dobrze, że zadzwoniłaś…”
Piesek popatrzył na swego pana i pomyślał tylko „ Jednak na uwięzi…”.
Krajobrazy pod nimi przesuwały się wolno, ale Imbryka całkowicie pochłaniała jakaś rozmowa.
Nabierał przy niej wigoru i z jego dzióbka raz po raz unosił się obłoczek pary, oznaka temperatury panującej wewnątrz.
Czerwone skały przesuwały się pod nimi leniwe, kładąc brunatne cienie na bezludne dno doliny….

czwartek, 20 września 2007

Polowanie na mity


Mimo licznych obaw pan Imbryk, skrycie popierany przez Dzbanuszka, zdecydował się jednak na wyprawę. Marzył od dawna, by kołysząc się, jechać przez dżunglę birmańską. Zawsze chciał też zobaczyć białego słonia. Zwykłe, szare słonie, które znał z filmów przyrodniczych, były dla Imbryka dowodem, że gdzieś istnieje ich inny, niezwykły rodzaj. – Przecież jeśli istnieją zwykle dni i niedziele, dlaczego nie miałyby istnieć białe słonie? – pytał, wertując podręczniki zoologii.
Skóra tego niezwykłego gatunku jest biała jak mleko podawane do herbaty po angielsku, zaś koniuszek trąby delikatnie różowy tak jak wnętrze perłopława. Białe słonie są bardzo płochliwe, mieszkają w najgłębszych ostępach dżungli – mitologizował Pan Imbryk.
Dzbanuszek znał te skłonności swojego pana. Wiedział też, że poszukiwanie białego słonia, Moby Dicka lub Atlantydy jest dla każdej istoty obowiązkowe i niezbędne. Trzeba się zmierzyć ze swoimi wyobrażeniami, dogonić widziadła a może tylko na chwilę dotknąć mitu.
Podróż w te odległe rejony nie trwała długo i po krótkim wypoczynku pan Imbryk postanowił wynająć słonia, by należycie spenetrować obszary dziewiczego lasu.
Jechali teraz wśród oszałamiających zapachów i dźwięków różnych od wszystkich znanych im dotąd. Dzbanuszek czuł się bezpiecznie siedząc w gondoli przytroczonej do grzbietu olbrzyma. Bezkarność podglądacza napełniała go radosnym podnieceniem. „Od tej wielości aż kręci mi się w głowie”.

wtorek, 18 września 2007

Na fali


Dryfując na grzbiecie fali Pan Imbryk popatrywał w stronę plaży. Na krągłym obliczu malowało mu się zadowolenie. Oddawał się rozkoszy wznoszenia. - Czy równie miłe jest opadanie w głąb, gdy fala przewraca nas na grzbiet i kotłuje w swoim wnętrzu – myślał głośno. Mam nadzieję, że Dzbankowi nie przeszkadza moja nieobecność, trzeba wykorzystać sprzyjające do surfowania warunki, wiatr w żaglu nie trwa nieustannie…

poniedziałek, 17 września 2007

Zaangażowanie


To zaskakujące jak mało wiemy o sobie. Nigdy bym nie sądził, że to spotkanie tak mnie odmieni – pan Imbryk aż poczerwieniał, a na policzki wypłynął mu herbaciany rumieniec. We wnętrzu miał smolisty napar, który zaskakiwał go swoją intensywnością. Nie mogę się od tego uwolnić, to silniejsze ode mnie, bez końca chcę smakować, choć sam napominam się w myślach, że to naganne. Przypomniał sobie moment, kiedy spostrzegł, że znowu jest. Stała na środku i rozglądała się wokół z wyrazem nieobecności. Uśmiechała się leciutko i Pan Imbryk był przekonany, że uśmiecha się tylko do niego. Wspaniała, niezwykła, cóż za zajmujące zjawisko – wprost trudno uwierzyć, że jest. O ile uboższy byłbym, gdybym jej nie spotkał. Bulgotało mu ciemno i aromatycznie pod melonikową przykrywką. Dzbanuszek spoglądał na Pana Imbryka i panią Cukierniczkę i czuł, że coś się zmienia. Powietrze przebiegają jakieś dla niego słabo wyczuwalne, delikatne drgania. W czarodziejski sposób wpływają jednak na jego pana i tę piękną panią… Chciałbym się mylić i na razie nie nazwę tego, co wciąż jeszcze jest tylko możliwością, ale już zaczyna się urealniać…- pomyślał filozoficznie wciągając unoszące się aromaty cierpko-jaśminowe.

czwartek, 13 września 2007

Spokój


Kapusta w równych odstępach układała głowy na grządkach. Mijał kolejny upalny dzień. Zachodzące słońce kładło długie cienie przed domkiem Pana Imbryka. Imbryk pracowicie grabił skoszoną trawę. - Chyba pora napić się zielonej herbaty, strasznie dziś gorąco. - Dzbanuszku czy skończyłeś już spotkanie ze słonecznikami i zechcesz mi towarzyszyć podczas parzenia? Mam wrażenie, że dom bez nas jest bardzo samotny. Zamknięte drzwi nie wpuszczają zachodniego wiatru, a wieczorna błogość nie może się do niego wlać przez zapuszczone rolety. Jakie to zastanawiające, że miejsca wygrzewają się w cieple naszych spotkań, prężą pod dotykiem rzeczy i przeciągają leniwie, głaskane spojrzeniami, myślał, zdążając ku domkowi, Pan Imbryk. Piesek oddawał się w skupieniu rozkoszy podlewania. - Mój pan mocno odczuwa rzeczywistość - pomyślał wysączając ostatnie krople na czerwoną ziemię.