środa, 31 października 2007

Ukojenie


Powroty SPRAWIAJA WIELE PRZYJEMNOŚCI! Dobrze jest myśleć i marzyć, o tym, co kryje się za widnokręgiem, mieć pod powiekami resztki niedawno widzianych krajobrazów, ale zdecydowanie lepiej czuję się tutaj – rozmyślał leniwie pan Imbryk.
Nawet nie rozpakowując się po długich wojażach, późnym popołudniem, pobiegli do latarni. Pan Imbryk zapalił lampę i przyglądał się przycumowanej nieopodal łódeczce.
Dzbanuszek siedział samotnie na pomoście. Był trochę zaskoczony, że to, co wcześniej było wielkie i nieogarnione teraz zrobiło się małe i przytulne.
Niech inni płyną teraz daleko, fruną wysoko, ja posiedzę tu trochę z moim panem. Ta cisza działa tak kojąco. Słońce znowu zachodzi na czerwono - jutro będzie wiatr.
Na wodzie kołysała się butelka. Czy znów ktoś wzywa pomocy? A może to tylko list od znajomych z tropików?
Może lepiej nie wyławiać tej wiadomości, by znów nie pochłonęła nas otchłań przygody? – Dzbanuszek nieufnie zerknął w stronę nadchodzącej wieści.
Wieczór rozpostarł błogość i wymościł nią wszystkie zakątki.

czwartek, 25 października 2007

Bezduszność


Od rana zanosiło się na coś poważnego. Już pobieżny ogląd pozwalał przypuszczać, że nie będzie to zwykły dzień. Dzbanuszek nerwowo przechadzał się po sieni w poszukiwaniu zagubionych wspomnień. Pan Imbryk cos przenosił, przestawiał i wybuchło świadomością: będzie prasowanie. To wydarzenie w życiu herbacianego domu przynosi zawsze jakaś szczególna atmosferę: pary buchającej z paszczy bezdusznego, żelaznego smoka oraz piętrzące się po sufit góry pachnącej jaśminem i lawendą pościeli. Pan Imbryk stanowczo dosiadł uchwytu żelazka, czując się przez chwilę jak na prawdziwym rodeo. Dzbanuszek przyglądając się z boku poczynaniom swojego Pana, snuł rozmyślania „…zakopałem przy słonecznikach, czy może jest pod trzecim schodkiem na strychu…”. Z oddali dobiegały rytmiczne pomruki, jakby zbliżającej się burzy. – Nie bój się Dzbanuszku – to tylko nasza stara Frania, rozpoczęła drugie wirowanie…”
Lubię prasować – powiedział półgłosem – takie klarowne działania sprawiają, że myśli płyną równym i spokojnym nurtem.
Muszę się zastanowić nad moją fascynacją i, choć to z pewnością będzie trudne, spróbować ją okiełznać…
Dzbanuszek podniósł głowę i z niedowierzaniem popatrzył na Imbryka.

środa, 17 października 2007

Cień przeszłości


Pan Imbryk delektował się widokiem swej rzeczywiście imponującej naściennej kolekcji ciem i motyli. – Ależ to niezwykłe – zachwycił się po raz kolejny. – Niezwykłość brała się stąd, że owady przyleciały tu z własnej woli i mieszkały na ścianie, przelatując na inne miejsca od czasu do czasu. Wpatrując się w kolorowe oraz szaro-kremowe stworki Imbryk wracał pamięcią do licznych wypraw, podczas których spotykał znacznie bardziej dziwaczne istoty. Chyba najstraszniejszy był wielonóg birmański – pomyślał na głos. Dzbanuszek podniósł głowę z posłania – mój pan chyba jeszcze wciąż przeżywa tę straszną wyprawę. Dobrze, że byliśmy razem – nawet kryjąc się za nim dodawałem mu pewności, że nie jest sam w mroczności dżungli.
Ćmy tymczasem układały kolejny majolikowy wzór na ścianie.
Obraz wielonoga birmańskiego napłynął na nie znienacka i zmaterializował się w postaci wielkiego i przerażającego widma.
Pan Imbryk, wiedziony nieomylnym instynktem odwiecznego łowcy, wyskoczył do przodu i osłonił wielkimi nogawkami pump chwiejącego się ze strachu Dzbanuszka.
Znowu okazało się, że czas nie rozwija się linearnie, nie bój się piesku – za raz przywołamy jakiś daleko bardziej adekwatny do naszego dziś fragment czasoprzestrzeni – mruknął Imbryk, machając siatką na motyle.

czwartek, 11 października 2007

Odkrywanie


ISTNIĘLI, oni NAPRAWDĘ ISTNIĘLI - wykrzyknął z niedowierzaniem pan Imbryk.
Płynęli nad ruinami wielkiego i ludnego niegdyś miasta. Na połamanych ścianach olbrzymich budynków rozsiadły się morskie rośliny. Ulicami, które wprawne oko wyławiało spod wodorostów, maszerowały tłumy krabów i przepływały ławice ryb. Od czasu do czasu przemknęła ośmiornica albo zaglądnął jakiś żółw morski.
To, co wydawało się tylko opowieścią, tutaj określiło się jako rzeczywistość. Cudownie jest odnaleźć coś, co miało być tylko wytworem wyobraźni. I wspaniale, że to ja jestem odkrywcą – pan Imbryk przemawiał z przejęciem do sterującego batyskafem Dzbanka.
Piesek przyglądał się przez chwilę zgubionej –odnalezionej Atlantydzie, ale wkrótce jego uwagę przykuł wielki krater. Coś, co się nad nim unosiło sprawiało wrażenie przezroczystego i lekkiego morskiego zwierzęcia, ale mogło być czymś zupełnie innym.
Podlegamy rozmaitym iluzjom – skonstatował Dzbanuszek – pora się już wynurzać. Wir wyobraźni może wciągnąć nas i statek i nikt nie wie gdzie uda się wypłynąć...

poniedziałek, 8 października 2007

Znowu


Ależ to piękna maszyna – pomyślał Dzbanek, gładząc czule pokrytą tłustym nalotem blachę. W maszynowni unosił się zapach węgla, wesoło buzował ogień w palenisku a manometry czujnie poruszały wskazówkami.
– Co kolej – to kolej – wielkie maszyny, wielkie podróże. Nawet uniform, który sprawia, że czuję się jeszcze bardziej przystojny – upewniając siebie pomyślał Pan Imbryk.
Stukot kół, kolejne mijane stacje, widoki z okien, rozkłady, walizki – wszystko w pędzie a jednak precyzyjnie jak w zegarku. Tory wyznaczone i wytyczone i niby brak miejsca na nieprzewidywalne, gdy nagle wyłania się ono z kolejnego rozjazdu i już nie jedziemy a pomykamy naszym Orient Expresem w kraje, o których istnieniu mogliśmy jedynie domniemywać.
Każda podróż ma pewny tylko moment i miejsce jej rozpoczęcia, dworzec, na którym wsiadamy. Trudno przewidzieć kiedy i gdzie zechcemy wysiąść – skonstatował trochę filozoficznie Imbryk.
Cudownie, że możemy sami o tym decydować - Dzbanek - maszynista nie tracił dobrego nastroju.
Zawiadowca machnął czerwoną chorągiewką i pociąg znowu ruszył…

środa, 3 października 2007

Samotnie


Wiało pyłem i samotnością. Pan Imbryk oglądał kolejny zachód księżyca a Dzbanuszek z przerażeniem przyglądał się martwocie tego miejsca.
Po to chciałem lecieć w kosmos, dogonić swoje marzenie żeby teraz czuć się tak nieswojo? Jakieś kratery, okropny czerwonawy kurz i lekko nadpsuta rakieta - oto co zyskałem. Czy nie lepiej było śledzić ruchy ciał niebieskich z zacisza sypialni mojego Pana? I jak on wyczuł, że pragnąłem Kosmosu?
Po co realizować marzenia – lepiej marzyć – rozmyślał smutnawo zrezygnowany piesek

poniedziałek, 1 października 2007

Powrót


Jechali starym motocyklem. Pan Imbryk w gustownym kasku odważnie patrzył przed siebie kierując się jednoznacznie w stronę domu. Słońce już zachodziło a tyle jeszcze było do zrobienia. Trzeba oczyścić zebrane grzyby, nawlec je na długie nitki i powiesić na werandzie, by powolutku wyschły, zachowując kolory i aromaty lasów, w których wyrosły.
Dzbanuszek kurczowo trzymał się pleców Imbryka. Kask – orzeszek uciskał mu uszki, pęd powietrza prawie zmiatał z siodełka, wyboje wyskakiwały znienacka i otwierały się rozpadliskami Rowu Mariańskiego.
Rzuć okiem na koszyk Dzbanku - powiedział do pieska pan.
Dzbanuszek próbując odwrócić głowę zobaczył sunącego wolno ślimaka.
- Wracać bez pośpiechu, godnie i spokojnie, syci grzybobrania. Dlaczego mój Pan ciągle musi eksperymentować i przekonywać siebie że może, że potrafi. Napawa Junaka zajęła mu kilka miesięcy, mam nadzieję , że zapał do wypraw w nim skończy się znacznie szybciej. O ileż byłoby milej iść i rozmawiać jak to mamy w zwyczaju. Teraz wszystkie słowa porywa i ukrywa w powietrznych kieszeniach wiatr.