piątek, 14 grudnia 2007

Wyzwania


Było strasznie zimno. Lekko wiało i sypało drobnym śniegiem. Duch sportowy nie ulegał jednak osłabieniu. Ćwiczyli zapamiętali. Imbryk co rusz machał chorągiewką przyzwalająca na start a Dzbanek po raz kolejny lądował w wielkiej zaspie. Nieco tylko zdumiony wchodził znowu na górę i zamiast rozkoszować się widokami przybierał postawę skoczka. Pozwalał, by góra zepchnęła go w objęcia wiatru, który niósł drobne ciałko zawodnika „Herbacianego Herbu” daleko. Tylko lądowania były nieprzyjemne – zderzenia z ogromem ziemi, jej twardością przypominały pieskowi, że jego kości nie są ptasio lekkie.
- Mój pan za bardzo przejął się hasłem, by wyzwolić w sobie orła. Kryształowa kula śni mu się po nocach a ja nie potrafię zrealizować jego marzeń. Czy zawodnik powinien stawiać sobie własne wyzwania czy sięgać po pragnienia innych? Ulegać cudzym wyobrażeniom czy pozostać sobie wiernym? Niech dzisiejsze zawody zweryfikują nasze wysiłki.

piątek, 7 grudnia 2007

Delicatessen


Pan Imbryk włożył fartuch i ujął w obie ręce wielki topór rzeźnicki. Zawiesił go na chwilę nad drewnianym stołem służącym do dzielenia mięsa. Kiedy przymierzał się do uderzenia naszła go niespodziana refleksja:
- I do czegóż doprowadziłem, zgadzając się zastąpić mojego przyjaciela? Oto wielbiciel smaków Chin i Indii oddaje się pod władanie prymitywnego narzędzia. Jak wielką uwagą trzeba się wykazywać szafując pomocą. Nie każdej powinniśmy udzielić, nie zawsze, nie wszystkim? Mimo wszystko wolę znosić te okropne zapachy niż utracić możność dyskusji z najszacowniejszym interlokutorem.
- Dzbanku, przestań się motać w czepku, nawet Ty zyskasz nowe doświadczenia. Świat nie składa się tylko z lukru wzniosłości, czasami trzeba dotknąć mięsa.
Dzbanuszek, uwięziony w czepku sklepowej, przebierał bezradnie łapami
Argumenty Imbryka przygwoździły go do kafelkowanej podłogi w kolorze terakoty. Nad głową błyskały mu rzeźnickie haki – niebo gwiaździste na najbliższy tydzień

środa, 31 października 2007

Ukojenie


Powroty SPRAWIAJA WIELE PRZYJEMNOŚCI! Dobrze jest myśleć i marzyć, o tym, co kryje się za widnokręgiem, mieć pod powiekami resztki niedawno widzianych krajobrazów, ale zdecydowanie lepiej czuję się tutaj – rozmyślał leniwie pan Imbryk.
Nawet nie rozpakowując się po długich wojażach, późnym popołudniem, pobiegli do latarni. Pan Imbryk zapalił lampę i przyglądał się przycumowanej nieopodal łódeczce.
Dzbanuszek siedział samotnie na pomoście. Był trochę zaskoczony, że to, co wcześniej było wielkie i nieogarnione teraz zrobiło się małe i przytulne.
Niech inni płyną teraz daleko, fruną wysoko, ja posiedzę tu trochę z moim panem. Ta cisza działa tak kojąco. Słońce znowu zachodzi na czerwono - jutro będzie wiatr.
Na wodzie kołysała się butelka. Czy znów ktoś wzywa pomocy? A może to tylko list od znajomych z tropików?
Może lepiej nie wyławiać tej wiadomości, by znów nie pochłonęła nas otchłań przygody? – Dzbanuszek nieufnie zerknął w stronę nadchodzącej wieści.
Wieczór rozpostarł błogość i wymościł nią wszystkie zakątki.

czwartek, 25 października 2007

Bezduszność


Od rana zanosiło się na coś poważnego. Już pobieżny ogląd pozwalał przypuszczać, że nie będzie to zwykły dzień. Dzbanuszek nerwowo przechadzał się po sieni w poszukiwaniu zagubionych wspomnień. Pan Imbryk cos przenosił, przestawiał i wybuchło świadomością: będzie prasowanie. To wydarzenie w życiu herbacianego domu przynosi zawsze jakaś szczególna atmosferę: pary buchającej z paszczy bezdusznego, żelaznego smoka oraz piętrzące się po sufit góry pachnącej jaśminem i lawendą pościeli. Pan Imbryk stanowczo dosiadł uchwytu żelazka, czując się przez chwilę jak na prawdziwym rodeo. Dzbanuszek przyglądając się z boku poczynaniom swojego Pana, snuł rozmyślania „…zakopałem przy słonecznikach, czy może jest pod trzecim schodkiem na strychu…”. Z oddali dobiegały rytmiczne pomruki, jakby zbliżającej się burzy. – Nie bój się Dzbanuszku – to tylko nasza stara Frania, rozpoczęła drugie wirowanie…”
Lubię prasować – powiedział półgłosem – takie klarowne działania sprawiają, że myśli płyną równym i spokojnym nurtem.
Muszę się zastanowić nad moją fascynacją i, choć to z pewnością będzie trudne, spróbować ją okiełznać…
Dzbanuszek podniósł głowę i z niedowierzaniem popatrzył na Imbryka.

środa, 17 października 2007

Cień przeszłości


Pan Imbryk delektował się widokiem swej rzeczywiście imponującej naściennej kolekcji ciem i motyli. – Ależ to niezwykłe – zachwycił się po raz kolejny. – Niezwykłość brała się stąd, że owady przyleciały tu z własnej woli i mieszkały na ścianie, przelatując na inne miejsca od czasu do czasu. Wpatrując się w kolorowe oraz szaro-kremowe stworki Imbryk wracał pamięcią do licznych wypraw, podczas których spotykał znacznie bardziej dziwaczne istoty. Chyba najstraszniejszy był wielonóg birmański – pomyślał na głos. Dzbanuszek podniósł głowę z posłania – mój pan chyba jeszcze wciąż przeżywa tę straszną wyprawę. Dobrze, że byliśmy razem – nawet kryjąc się za nim dodawałem mu pewności, że nie jest sam w mroczności dżungli.
Ćmy tymczasem układały kolejny majolikowy wzór na ścianie.
Obraz wielonoga birmańskiego napłynął na nie znienacka i zmaterializował się w postaci wielkiego i przerażającego widma.
Pan Imbryk, wiedziony nieomylnym instynktem odwiecznego łowcy, wyskoczył do przodu i osłonił wielkimi nogawkami pump chwiejącego się ze strachu Dzbanuszka.
Znowu okazało się, że czas nie rozwija się linearnie, nie bój się piesku – za raz przywołamy jakiś daleko bardziej adekwatny do naszego dziś fragment czasoprzestrzeni – mruknął Imbryk, machając siatką na motyle.

czwartek, 11 października 2007

Odkrywanie


ISTNIĘLI, oni NAPRAWDĘ ISTNIĘLI - wykrzyknął z niedowierzaniem pan Imbryk.
Płynęli nad ruinami wielkiego i ludnego niegdyś miasta. Na połamanych ścianach olbrzymich budynków rozsiadły się morskie rośliny. Ulicami, które wprawne oko wyławiało spod wodorostów, maszerowały tłumy krabów i przepływały ławice ryb. Od czasu do czasu przemknęła ośmiornica albo zaglądnął jakiś żółw morski.
To, co wydawało się tylko opowieścią, tutaj określiło się jako rzeczywistość. Cudownie jest odnaleźć coś, co miało być tylko wytworem wyobraźni. I wspaniale, że to ja jestem odkrywcą – pan Imbryk przemawiał z przejęciem do sterującego batyskafem Dzbanka.
Piesek przyglądał się przez chwilę zgubionej –odnalezionej Atlantydzie, ale wkrótce jego uwagę przykuł wielki krater. Coś, co się nad nim unosiło sprawiało wrażenie przezroczystego i lekkiego morskiego zwierzęcia, ale mogło być czymś zupełnie innym.
Podlegamy rozmaitym iluzjom – skonstatował Dzbanuszek – pora się już wynurzać. Wir wyobraźni może wciągnąć nas i statek i nikt nie wie gdzie uda się wypłynąć...

poniedziałek, 8 października 2007

Znowu


Ależ to piękna maszyna – pomyślał Dzbanek, gładząc czule pokrytą tłustym nalotem blachę. W maszynowni unosił się zapach węgla, wesoło buzował ogień w palenisku a manometry czujnie poruszały wskazówkami.
– Co kolej – to kolej – wielkie maszyny, wielkie podróże. Nawet uniform, który sprawia, że czuję się jeszcze bardziej przystojny – upewniając siebie pomyślał Pan Imbryk.
Stukot kół, kolejne mijane stacje, widoki z okien, rozkłady, walizki – wszystko w pędzie a jednak precyzyjnie jak w zegarku. Tory wyznaczone i wytyczone i niby brak miejsca na nieprzewidywalne, gdy nagle wyłania się ono z kolejnego rozjazdu i już nie jedziemy a pomykamy naszym Orient Expresem w kraje, o których istnieniu mogliśmy jedynie domniemywać.
Każda podróż ma pewny tylko moment i miejsce jej rozpoczęcia, dworzec, na którym wsiadamy. Trudno przewidzieć kiedy i gdzie zechcemy wysiąść – skonstatował trochę filozoficznie Imbryk.
Cudownie, że możemy sami o tym decydować - Dzbanek - maszynista nie tracił dobrego nastroju.
Zawiadowca machnął czerwoną chorągiewką i pociąg znowu ruszył…

środa, 3 października 2007

Samotnie


Wiało pyłem i samotnością. Pan Imbryk oglądał kolejny zachód księżyca a Dzbanuszek z przerażeniem przyglądał się martwocie tego miejsca.
Po to chciałem lecieć w kosmos, dogonić swoje marzenie żeby teraz czuć się tak nieswojo? Jakieś kratery, okropny czerwonawy kurz i lekko nadpsuta rakieta - oto co zyskałem. Czy nie lepiej było śledzić ruchy ciał niebieskich z zacisza sypialni mojego Pana? I jak on wyczuł, że pragnąłem Kosmosu?
Po co realizować marzenia – lepiej marzyć – rozmyślał smutnawo zrezygnowany piesek

poniedziałek, 1 października 2007

Powrót


Jechali starym motocyklem. Pan Imbryk w gustownym kasku odważnie patrzył przed siebie kierując się jednoznacznie w stronę domu. Słońce już zachodziło a tyle jeszcze było do zrobienia. Trzeba oczyścić zebrane grzyby, nawlec je na długie nitki i powiesić na werandzie, by powolutku wyschły, zachowując kolory i aromaty lasów, w których wyrosły.
Dzbanuszek kurczowo trzymał się pleców Imbryka. Kask – orzeszek uciskał mu uszki, pęd powietrza prawie zmiatał z siodełka, wyboje wyskakiwały znienacka i otwierały się rozpadliskami Rowu Mariańskiego.
Rzuć okiem na koszyk Dzbanku - powiedział do pieska pan.
Dzbanuszek próbując odwrócić głowę zobaczył sunącego wolno ślimaka.
- Wracać bez pośpiechu, godnie i spokojnie, syci grzybobrania. Dlaczego mój Pan ciągle musi eksperymentować i przekonywać siebie że może, że potrafi. Napawa Junaka zajęła mu kilka miesięcy, mam nadzieję , że zapał do wypraw w nim skończy się znacznie szybciej. O ileż byłoby milej iść i rozmawiać jak to mamy w zwyczaju. Teraz wszystkie słowa porywa i ukrywa w powietrznych kieszeniach wiatr.

czwartek, 27 września 2007

Na tropie


Dzbanku, jak tam nasz obiad ? – zapytał pan Imbryk uporczywie wypatrując czegoś w oddali.
Było bardzo zimno i każdy oddech unosił się z dzióbka Imbryka obłokiem pary.
Piesek, przestraszony i zmarznięty, odczuwał obecność czegoś nieokreślonego. Wszystko, może prawie wszystko wyglądało tak jak powinno wyglądać, a jednak coś wprawiało go w niepokój.
To dziwne, ale ciągle mam wrażenie, że nie jesteśmy sami na tym odludziu. Kiedy rozpalam ogień albo parzymy z panem herbatę czuję na sobie czyjś wzrok, ktoś ukradkiem podgląda jak rozbijamy obóz, czyjeś oczy patrzą, kiedy rano zwijamy namioty i pakujemy plecaki. Może to wcale nie my szukamy, tylko sami jesteśmy wytropieni. Nawet ten dziwny, wielki but, który znaleźliśmy w śniegu – może wcale nie został znaleziony.
To tylko nerwy, za długo i za daleko odeszliśmy już od domu – napominał się łagodnie Dzbanuszek. Tutaj tak trudno o głos, który przywoła w panu Imbryku rozsądek, że sam tracę nadzieję na zakończenie wielkich poszukiwań.

poniedziałek, 24 września 2007

Uwiązani


Pogoda była piękna. Wiał lekki wiatr, po niebie płynęły obłoki.
Pan Imbryk i Dzbanuszek lecieli balonem. Niezwykła ta podróż przyszła do głowy panu Imbrykowi jeszcze zimą. Pamiętał, że w piwnicy ma stary olbrzymi kosz, który wyśmienicie nadawałby się na odbywanie podniebnych podróży. Fiołkową czaszę balonu nabył okazyjnie i na wiosnę rozpoczęły się przygotowania do wielkiego lotu. Woreczki z piaskiem zostały pieczołowicie przytroczone do kosza, wymoszczonego miękkimi poduchami, pudełko z herbatą znalazło się obok podróżnego samowara, były także herbatniki.
Dzbanuszek, ubrany ze względu na podmuchy wiatru, w czapkę-pilotkę, gogle i pikowany ocieplaczyk, spoglądał z góry na znane miejsca.
Nad głowami szumiał im płomień radośnie ogrzewając niewidzialne serce balonu.
„Dzbanku, jesteśmy wolni jak ptaki, szybujemy, lecimy, wiatr niesie nas na skrzydłach” – mówił w uniesieniu Pan Imbryk.
Dzwonek telefonu przywrócił go do rzeczywistości. Imbryk podniósł słuchawkę i powiedział miękkim głosem „Jak dobrze, że zadzwoniłaś…”
Piesek popatrzył na swego pana i pomyślał tylko „ Jednak na uwięzi…”.
Krajobrazy pod nimi przesuwały się wolno, ale Imbryka całkowicie pochłaniała jakaś rozmowa.
Nabierał przy niej wigoru i z jego dzióbka raz po raz unosił się obłoczek pary, oznaka temperatury panującej wewnątrz.
Czerwone skały przesuwały się pod nimi leniwe, kładąc brunatne cienie na bezludne dno doliny….

czwartek, 20 września 2007

Polowanie na mity


Mimo licznych obaw pan Imbryk, skrycie popierany przez Dzbanuszka, zdecydował się jednak na wyprawę. Marzył od dawna, by kołysząc się, jechać przez dżunglę birmańską. Zawsze chciał też zobaczyć białego słonia. Zwykłe, szare słonie, które znał z filmów przyrodniczych, były dla Imbryka dowodem, że gdzieś istnieje ich inny, niezwykły rodzaj. – Przecież jeśli istnieją zwykle dni i niedziele, dlaczego nie miałyby istnieć białe słonie? – pytał, wertując podręczniki zoologii.
Skóra tego niezwykłego gatunku jest biała jak mleko podawane do herbaty po angielsku, zaś koniuszek trąby delikatnie różowy tak jak wnętrze perłopława. Białe słonie są bardzo płochliwe, mieszkają w najgłębszych ostępach dżungli – mitologizował Pan Imbryk.
Dzbanuszek znał te skłonności swojego pana. Wiedział też, że poszukiwanie białego słonia, Moby Dicka lub Atlantydy jest dla każdej istoty obowiązkowe i niezbędne. Trzeba się zmierzyć ze swoimi wyobrażeniami, dogonić widziadła a może tylko na chwilę dotknąć mitu.
Podróż w te odległe rejony nie trwała długo i po krótkim wypoczynku pan Imbryk postanowił wynająć słonia, by należycie spenetrować obszary dziewiczego lasu.
Jechali teraz wśród oszałamiających zapachów i dźwięków różnych od wszystkich znanych im dotąd. Dzbanuszek czuł się bezpiecznie siedząc w gondoli przytroczonej do grzbietu olbrzyma. Bezkarność podglądacza napełniała go radosnym podnieceniem. „Od tej wielości aż kręci mi się w głowie”.

wtorek, 18 września 2007

Na fali


Dryfując na grzbiecie fali Pan Imbryk popatrywał w stronę plaży. Na krągłym obliczu malowało mu się zadowolenie. Oddawał się rozkoszy wznoszenia. - Czy równie miłe jest opadanie w głąb, gdy fala przewraca nas na grzbiet i kotłuje w swoim wnętrzu – myślał głośno. Mam nadzieję, że Dzbankowi nie przeszkadza moja nieobecność, trzeba wykorzystać sprzyjające do surfowania warunki, wiatr w żaglu nie trwa nieustannie…

poniedziałek, 17 września 2007

Zaangażowanie


To zaskakujące jak mało wiemy o sobie. Nigdy bym nie sądził, że to spotkanie tak mnie odmieni – pan Imbryk aż poczerwieniał, a na policzki wypłynął mu herbaciany rumieniec. We wnętrzu miał smolisty napar, który zaskakiwał go swoją intensywnością. Nie mogę się od tego uwolnić, to silniejsze ode mnie, bez końca chcę smakować, choć sam napominam się w myślach, że to naganne. Przypomniał sobie moment, kiedy spostrzegł, że znowu jest. Stała na środku i rozglądała się wokół z wyrazem nieobecności. Uśmiechała się leciutko i Pan Imbryk był przekonany, że uśmiecha się tylko do niego. Wspaniała, niezwykła, cóż za zajmujące zjawisko – wprost trudno uwierzyć, że jest. O ile uboższy byłbym, gdybym jej nie spotkał. Bulgotało mu ciemno i aromatycznie pod melonikową przykrywką. Dzbanuszek spoglądał na Pana Imbryka i panią Cukierniczkę i czuł, że coś się zmienia. Powietrze przebiegają jakieś dla niego słabo wyczuwalne, delikatne drgania. W czarodziejski sposób wpływają jednak na jego pana i tę piękną panią… Chciałbym się mylić i na razie nie nazwę tego, co wciąż jeszcze jest tylko możliwością, ale już zaczyna się urealniać…- pomyślał filozoficznie wciągając unoszące się aromaty cierpko-jaśminowe.

czwartek, 13 września 2007

Spokój


Kapusta w równych odstępach układała głowy na grządkach. Mijał kolejny upalny dzień. Zachodzące słońce kładło długie cienie przed domkiem Pana Imbryka. Imbryk pracowicie grabił skoszoną trawę. - Chyba pora napić się zielonej herbaty, strasznie dziś gorąco. - Dzbanuszku czy skończyłeś już spotkanie ze słonecznikami i zechcesz mi towarzyszyć podczas parzenia? Mam wrażenie, że dom bez nas jest bardzo samotny. Zamknięte drzwi nie wpuszczają zachodniego wiatru, a wieczorna błogość nie może się do niego wlać przez zapuszczone rolety. Jakie to zastanawiające, że miejsca wygrzewają się w cieple naszych spotkań, prężą pod dotykiem rzeczy i przeciągają leniwie, głaskane spojrzeniami, myślał, zdążając ku domkowi, Pan Imbryk. Piesek oddawał się w skupieniu rozkoszy podlewania. - Mój pan mocno odczuwa rzeczywistość - pomyślał wysączając ostatnie krople na czerwoną ziemię.

czwartek, 23 sierpnia 2007

Jesień


Kasztany leżały rozsypane na stole. Przez otwarte okno zaglądały ciekawskie promyki złotorudej jesieni. W cichym prześwietlonym powietrzu unosiły się zapachy liści i dymu. Było spokojnie. Pan Imbryk z Dzbanuszkiem siedzieli zajęci tworzeniem kasztanowego świata. Pojawiały się ludziki z czapeczkami najeżonymi kolcami i zapałczanymi rękami. Pani Jesień za oknem czekała, by tchnąć w ich kasztanowe piersi rdzawe oddechy. Za chwilę zgraja kasztaniaków wróci bawić się na wysychającej z rosy trawie, pomaszeruje leśnymi drogami do kieszeni przechodzących. Dzbanuszek był zachwycony. „Mój pan potrafi tworzyć, użycza innym możliwości życia, poznawania świata i robi to po prostu, od niechcenia, jakby mimochodem. Parzy herbatę, która przypłynęła z dalekich ludnych portów i buduje całkiem inne kosmosy".

poniedziałek, 20 sierpnia 2007

Oczekiwanie


Dzbanuszek siedział na peronie. Obok raz w jedną raz w druga stronę przejeżdżały pociągi. Pan Imbryk z leciutkim uniesieniem dzióbka odprawiał je obłoczkiem wypuszczanej pary. Udawali się w podroż, bo niekiedy trzeba wyjechać. Pan Imbryk miał nadzieję, że pozna i doświadczy czegoś wspaniałego, dokona wielkich rzeczy a przynajmniej będzie miał możliwość swobodnego ich konfabulowania w myślach pod pretekstem wnikliwego oglądania krajobrazów przesuwających się za oknem. Dzbanek coś ostatnio dziwnie mi się przygląda, pociąga nosem jakby wszystko wiedział. Podróż dobrze mu zrobi. Nowe miejsca zmuszają do całkiem nieoczekiwanych myśli i zachowań.

piątek, 10 sierpnia 2007

Wiatr


Posuwali się nieśpiesznie kamienistą drogą wijącą się wśród gryczanych pól. Pan Imbryk mocno trzymał kierownicę a Dzbanuszek wypatrywał dogodnego do biwakowania miejsca. Panowała zupełna flauta, nie poruszało się nawet źdźbło trawy, polne głębiny rozciągały się bez ruchu. Tylko strach na wróble wyciągał obleczone płótnem ręce i rozkładał szeroko poły kapoty, żeby złowić wiatr. Słońce świeciło coraz mocniej i pan Imbryk poczuł, że spod melonikowej przykrywki za chwilę wypłyną bladozłote strużki lekkiej porannej herbaty. Dzbanku, szukamy cienia, rozkładamy zastawę – dziś śniadanie na trawie - zakomenderował służbiście. Niema modlitwa stracha została wysłuchana i na sielski krajobraz spadł kruczoczarny wiatr. Wyrwał z pól westchnienie, zatoczył krąg tworząc jasnozieloną pianę, musnął korony drzew, pogłaskał połą miękkiego płaszcza Dzbanka i cichcem skradł jaśminowy zapach znad filiżanki Pana Imbryka. Stary psotnik – pomyślał Imbryk unosząc w górę dzióbek.


Powrót

czwartek, 9 sierpnia 2007

Absolut


Każdy ma prawo do wzniosłości, pomyślał walecznie pan Imbryk, stanowczym ruchem przystawiając drabinę do muru. Patrzył w górę i szeptał pod nosem – nie ma co, przecież nie zrezygnuję w Połowie Drogi. Muszę iść, Imperatyw wewnętrzny wzywa… Żeby tylko nie spadł - myślał Dzbanuszek, siedzący cichutko u podnóża wznoszącej się w górę drabiny. Tak trudno teraz o dobrego Pana. Obwąchał leżący przy murze tom „Krytyki czystego rozumu”. Imbryk spoglądał z nadzieją w górę, obliczał coś w myślach, utwierdzał się w postanowieniach. „Przecież nie ma wątpliwości, że sobie poradzę, mam w plecaku żelazny zapas rozjaśniającej myśli zielonej herbaty i ulubioną filiżankę…” Czy pieski też muszą podejmować próby? - pytał samego siebie Dzbanuszek – Absolutnie nie wejdę na te chybotliwą drabinę. Coś mówiło mu, że nie nadeszła jeszcze pora powrotu

środa, 8 sierpnia 2007

Dream


Leżąc wygodnie w łóżku Pan Imbryk wydmuchiwał sny przez uniesiony w górę dzióbek. Powietrze lekko kołysało się w takt jego sennych marzeń. Księżyc z zaciekawieniem przyglądał się poczynaniom Dzbanuszka. Piesek patrzył na rozgwieżdżone niebo okiem postawionej na parapecie lunety.
- Ach, polecieć daleko, wysoko, aż do gwiazd. Popatrzeć na Ziemię z Psiej Gwiazdy, zanurzyć się w otchłań kosmosu." Pan Imbryk westchnął głęboko i mruknął przez sen " tak, muszę, muszę…". Dzbanuszek zerknął lekko w kierunku pogrążonego we śnie Imbryka
- Tylko kto prowadziłby mego pana ścieżką na skraju wszechświata. Nie mogę skazywać go na zagubienie we własnych snach. Czasami tylko moje szczekanie jest dla niego drogowskazem. Oddech Imbryka znowu stał się równomierny, jakby uwolnił się od straszliwego ciężaru.
Dzbanek na posterunku przed lunetą śledził ruchy ciał niebieskich, korygował ich bieg i pilnował kosmicznej harmonii.

Zatopieni


Pan Imbryk i Dzbanuszek siedzieli zatopieni w zupełnej bliskości. Na spokojnej powierzchni unosił się kadłub łodzi, którą Pan Imbryk podtrzymywał lekko na luźnej lince wędki.
- Popatrz, Dzbanku, jeden nieostrożny ruch i nasz statek odpłynie nieodwołalnie. Wypływając z tej bezpiecznej przystani pożegluje drogą wśród zielonych włosów syren, natknie się na białe skały wrót śródmorza a później czeka go już tylko zielony ocean Kompanii Wschodnioindyjskiej. Dzbanuszek z psim oddaniem spojrzał na rozmarzone oblicze swojego Pana.
Wiedziony zwierzęcym instynktem szybko zrozumiał, że myśli unoszą Imbryka na szmaragdowe wzgórza, na których łagodnie kołyszą się gałązki z młodymi listkami herbaty….

wtorek, 7 sierpnia 2007

Lista


Na ulicy było cicho. Tylko gdzieniegdzie, przez rozsunięte rzymskie zasłony, można było dostrzec codzienny rytuał. Pan Imbryk zmierzał jak co dzień do herbaciarni. Obok jego nóg posłusznie szedł mały łaciaty Dzbanuszek. -Zobaczmy, co dobrego mamy dziś na Liście - uśmiechnął się do niego Pan. Dzbanuszek rozumiejącym wzrokiem spojrzał na Imbryka. Znał obyczaje swojego właściciela. Wiedział, że mimo iż przygląda się długo, waży i rozmyśla nad wyborem, znowu zamówią herbatę o śliwkowym smaku i czerwono-fioletowej barwie, podobną do nieba na chwilę przed zmrokiem. Liście tej mieszaniny, na którą padnie za chwilę wrzątek będą wolniutko rozwijały się w cieple oczekiwania, kołysane łagodnie w doskonałej obłości. Istniejąca jeszcze przed chwilą porcelanowa bladość Pana Imbryka zacznie nabierać barwy, rozjarzy się od środka delikatnym kolorem.